sobota, 13 czerwca 2015

O tym, że narzekać należy soczyście i w dużej obfitości

Oj co ja się namarudziłam ostatnio na moją wagę! Nie, bynajmniej nie na wskzania masy mojego ciała, z tymi dawno zawarłam rozejm... ;-) na to kuchenne draństwo. Dokładna jest cholera co do grama, ale minimalne drgnięcie przy ważeniu, ciut nieświeża bateria czy - już sama nie wiem - układ plam na słońcu - sprawiały, że głupiała kompletnie. No szaleństwo!
Piekę dużo i z zaangażowaniem, przy gotowaniu sobie radzę ("na oko" jednak rządzi), więc przy tych nierzadkich okazjach nasłuchała się moja rodzina... no dobra, bardziej mąż, przy dzieciach konsekwentnie mięsem nie rzucam. ;-)
Co najdziwniejsze, opłaciło się. Może tej ostatniej konkluzji nie bierzcie sobie aż tak bardzo do serca, zwłaszcza młode mężatki ;-)... aczkolwiek...
Cóż, mój mąż wrócił ostatnio z pracy taką ślicznotą i urzekł mnie nią kompletnie. 
Taka kwokę jak ja - a dalej twierdzę, że kwoka to stan umysłu, a nie sytuacja życiowa - można w ten sposób rozbroić totalnie. Co też się udało na całej linii.

I z tego  miejsca załączając pozdrowienia dla kwok z miejsc wszelakich, mężem się chwalę, bo zmyślna bestia jest. :-)

4 komentarze:

  1. Ale żeby aż tak zmyślny mąż się trafił to tylko pozazdrościć :) waga bomba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Nawet nie i wiedziałam,że mi się taki egzemplarz trafił! :-)

      Usuń
  2. Mąż na medal :-) I własne uszy oszczędził ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nazywa - dwie pieczenie na jednym ogniu... ;-)

      Usuń