Kulinarnie się u mnie zrobiło na całego, aż mnie to zaczęło zastanawiać. Nic mi innego ostatnio nie sprawia przyjemności? No cóż, prawda jest taka, że postanowiłam pozbyć się pozimowych oponek i jak już od czasu do czasu uda mi się zrobić coś ciekawego to cieszę się tym, jak dziecko. Nie zrozumcie mnie źle, kocham te moje sałatki, ale jakieś bardzo odkrywcze to one nie są. Poza tym... co ja Wam będę, wylewki w domu pokazywać? ;-)
No więc sobie tak biegam między pracą, domem, budową, dzieciakami, milionem spraw do załatwienia na już i tysiącem, co miała być na wczoraj i czas na relaks mam tylko przy garach. Jakoś bardzo sobie nie krzywduję, bo lubię to, jak każda kwoka, aczkolwiek jakby tak doba miała z kilka godzin więcej, to moich protestów by nie odnotowano. To pewne. :-)
Bliskowschodnie smaki to dla mnie nowość i jeszcze nie wiem, czy je lubię (tak, można nie lubić chałwy - to już wiem ;-) ), ale jakoś ciągnie mnie ostatnio w tę stronę. Od paru tygodni oko mi się zahaczało o woreczek ciecierzycy zakupiony celem zrobienia falafli (Jezus Mario, jak to się odmienia - lpoj. falafel, lmn.... falafle?), a w międzyczasie z różnych blogów zaczął naskakiwać na mnie przepis na hummus. Lubimy różne pasty do kanapek, a że planowałam grill, to pomyślałam, że do pieczonych warzyw powinien pasować znakomicie.