sobota, 31 października 2015

Okien w jesiennych okolicznościach przyrody sobotnie pucowanie

No i myj tu sobie człowieku spokojnie okna i nie miej pod ręką aparatu - ja nie dałam rady...! :D
















I żeby nie było - wszystkie zdjęcia robione z obrębu płotu - no przecież się podczas porządków na spacer nie wybiorę! :D

poniedziałek, 26 października 2015

Jak podciąć małe skrzydła

Muszę. No po prostu muszę to siebie wyrzucić, chociaż nijak się to ma do tematyki bloga i w ogóle. Ale już z miesiąc mnie nosi i muszę o czymś napisać.
Moja czteroletnia córa chodzi na zajęcia baletowe dla maluchów. Cały poprzedni rok miała takie w przedszkolu i uwielbiała je bardziej, niż jakiekolwiek zabawy, więc zapisałam ją do szkółki baletowej dla krasnoludków. Radość wielka, ale wiadomo, jak przyszło co do czego - nowa sala, pani, koleżanki... sześć czy siedem dziewczynek, każda mniej lub bardzie onieśmielona, każda mama w taki czy inny sposób zachęca do spróbowania. Moja poleciała, jak zobaczyła, jakie na sali baletowej jest wielkie lustro, że cały cas będzie mogła oglądać swoją tiulowa spódniczkę. Bo wiadomo, rewia mody - najsłodszy widok na świecie - krasnal w baletkach i body ze spódniczką. Stoję więc sobie i rechoczę w duchu na widok mojego próżniaka okręcającego się przed lustrem. Koło mnie dziewczynka kurczowo uczepiona mamy histerycznie płacze jej w ramię. Nagle słyszę, jak matka do niej mówi:
- No idźże, przecież pani musi zobaczyć, CZY TY SIĘ W OGÓLE DO CZEGOŚ NADAJESZ!
...
Zmroziło mnie.

Epilog, dłuższy taki.
Długo mnie to gryzło, chodziła za mną ta scena dobre parę tygodni. Jasne, oburzenie oburzeniem, to oczywiste, ale czy my też nie robimy tego naszym dzieciom? Czy nie podważamy ich wiary w siebie - z jednej strony krytyką, ale może z drugiej z kolei - namawianiem do podejmowania zadań z góry spisanych na porażkę? Czy jeżeli - sztandarowy przykład - nie pozwalam sobie na spóźnienie do pracy tylko dlatego, że moje dziecię uparło się samo ubrać i robię to za nie - to robię mu krzywdę, czy przeciwnie, uczę, że punktualność jest ważna? A kiedy podpowiadam, jak może coś narysować - czy nie pozbawiam go kreatywności?
A z drugiej strony - czy jeżeli miałabym wychowywać dzieci w stuprocentowo przemyślany sposób, to  czy nie stałabym się dla nich zimnym robotem? Czy nie jestem im winna szczerości, nawet jeżeli czasem oznacza to nie do końca pedagogiczną reakcję, złość, podniesienie głosu? Jak wyważyć złoty środek między rozsądkiem a emocjami?
Po przeciwnej stronie z kolei jest owe sławetne "rozpieszczanie". Sama już nie do końca potrafię je zdefiniować. Czy to spełnianie wszystkich dziecięcych zachcianek? To gdzie jest granica, mądrze nazwana "zaspokajanie potrzeb", a gdzie zaczyna się złe?
Tyle pytań, a ja nie wiem, prostu nie wiem. Kieruje się własnymi przemyśleniami, doświadczeniem, wiedzą, intuicją, emocjami czy po prostu tym, co niesie sytuacja, ale tak nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na żadne z nich, choć takie są przecież elementarne.
A jak Wy sobie radzicie? Czy wychowujecie dzieci w spójny, konsekwentny, przemyślany sposób czy zupełnie spontanicznie? Jak to wygląda w Waszych rodzinach?
 zdjęcie: pinterest.com

środa, 21 października 2015

Jesienna sałatka ze śliwkami

Przybiegam dziś do Was tylko na chwilę, żeby pokazać pyszną sałatkę z jesiennych skarbów, jaką zrobiłam wczoraj na kolację. Jedliśmy ją z grzankami z masłem czosnkowym i smakowała naprawdę wybornie. Słodycz i aromat śliwek i winogron, pikantny posmak pietruszki i dymki... występują tu w cudnej równowadze i naprawdę dobrze się komponują. Podobną sałatkę podpatrzyłam kiedyś w jednej z moich ulubionych sałatkarni, chociaż nie byłabym sobą, gdybym nie zmodyfikowała przepisu.
 Do jej zrobienia potrzebujemy:
15 śliwek węgerek
2 dymki
mały pęczek pietruszki
garść bezpestkowych winogron
dwa malinowe pomidory
oliwa, łagodny ocet, brązowy cukier (ok. pół łyżeczki)

Kroimy pomidory w dużą kostkę, odpestkowane śliwki w półplasterki, dymkę w piórka, siekamy natkę. Winogrona wrzucamy w całości. 
Sałatkę skrapiamy oliwą i delikatnym octem (u mnie - orzechowy), posypujemy brązowym cukrem. Mieszamy.

Cz Wy i Wasze rodziny również lubicie takie nieoczywiste połączenia smaków?

sobota, 17 października 2015

Z cyklu: sceny z życia małżeńskiego

Ależ mój mąż był dzielny w tym tygodniu! Przez to idiotyczne zupełnie na początku października załamanie pogody wszystkie prace w domu, które miały być wykonane "spokojnie, byle przed zimą" zostały w trybie pilnym przekwalifikowane na "już, ze wskazaniem na jeszcze szybciej". Z większością sobie już poradził, ale napracował się naprawdę solidnie.
Jego dobra żona (ekhm, ekhm) naprawdę to docenia, więc dzisiaj wstała wcześniej, żeby dostarczyć pachnące i cieplutkie śniadanko prostu do łóżka. W roli głównej: zapiekanka z pieczarkami, serem i szczypiorkiem, sałatka z roszponki, rzodkiewki i mozzarelli posypana prażonymi pestkami dyni i słonecznika z octem orzechowym i oliwą oraz zielona herbata z mango. Tak się zestaw prezentował:
...tymczasem Pan Mąż, otworzywszy oczy wyskoczył z łóżka jak sprężyna i z hasłem "jadę po zawory" niemalże przegapił niespodziankę. Ostatecznie raczył połknąć w biegu i tyle go było.

I bądź tu człowieku dobry i wdzięczny... ;-)

piątek, 9 października 2015

Wszystkiego najlepszego, Ja!

Tak się złożyło, że mam dziś wolny dzień z pracy. Tak wypadło, że Pan Mąż ma akurat jeden z tych dni, które na palcach jednej ręki w roku policzyć można, kiedy wróci z pracy w nocy lub rano. Dzieci normalnie spędziły dzień w szkole i przedszkolu... Tak wyszło, że dziś moje urodziny.
Czy mi smutno?
Urządziłam je sobie tak, jak zaplanowałabym lubianej przeze mnie osobie. Była wycieczka do zamku, który juz dawno chciałam na spokojnie pofotografować. Spacer po lesie, zbieranie jesiennych śliczności, a po południu dekorowanie nimi domu. Lunch w ulubionej sushi knajpce i wygrzewanie się w saunie. Było miło, leniwie, przyjemnie. 
Czy było mi smutno?
A powinno? Lubię siebie, dobrze się czuję w swoim towarzystwie. Potrzebuję czasu tylko dla siebie, a przy moim trybie życia - praca w dziwnym czasami wymiarze godzin, dzieciaki, dom... łapczywie chwytam momenty, w którym nikt ode mnie niczego nie chce. I cieszę się nimi jak znalezionym w piachu bursztynkiem. 
Lubię moją codzienność, lubię rodzinę i nasze wspólne życie. Ale kiedy zapytacie, czy było mi źle spędzić niemal całe urodziny samotnie... 

Też zdarza Wam się porozpieszczać same siebie?

PS A wiecie, co było najfajniejsze? Że zapomniałam założyć zegarka. Ja, człowiek-kalendarz, z zaplanowanym co do kwadransa każdym dniem, po prostu zapomniałam zabrać go z domu. Pierwszy raz od kilkunastu chyba lat. Sama bym w to nie uwierzyła..

Teraz jest cicho i spokojnie. Pachnie świeży chleb, rosół na jutro pyka w garnku. Zostawiam Was z kadrami z dzisiejszego dnia.




















sobota, 3 października 2015

Jesień w domu mam i ja!

Pięknie jest! Jesień rozpieszcza nas ostatnio najpiękniej, jak się da, już zapomniałam, jakie niesamowite kolory mogą mieć jesienne pejzaże.


Nie ma się więc się co dziwić, że ogarnęła mnie lekka głupawka. Ja wiem, wiem, najpierw się domy wykańacza, potem dekoruje. Ja naprawdę to wiem! :-) I w buty sobie mogę tę wiedzę włożyć, dorwałam się do kasztanów, wrzosów, dyniek takich rozkosznych, maleńkich i przecudnie pokracznych, ciepłych kocy i poduch, biegam z nimi po domu i cieszę się jak szalona. 
Zostawiam Was z kadrami z dzisiejszego porannego amoku i idę piec sernik na niedzielę. :-)