poniedziałek, 26 października 2015

Jak podciąć małe skrzydła

Muszę. No po prostu muszę to siebie wyrzucić, chociaż nijak się to ma do tematyki bloga i w ogóle. Ale już z miesiąc mnie nosi i muszę o czymś napisać.
Moja czteroletnia córa chodzi na zajęcia baletowe dla maluchów. Cały poprzedni rok miała takie w przedszkolu i uwielbiała je bardziej, niż jakiekolwiek zabawy, więc zapisałam ją do szkółki baletowej dla krasnoludków. Radość wielka, ale wiadomo, jak przyszło co do czego - nowa sala, pani, koleżanki... sześć czy siedem dziewczynek, każda mniej lub bardzie onieśmielona, każda mama w taki czy inny sposób zachęca do spróbowania. Moja poleciała, jak zobaczyła, jakie na sali baletowej jest wielkie lustro, że cały cas będzie mogła oglądać swoją tiulowa spódniczkę. Bo wiadomo, rewia mody - najsłodszy widok na świecie - krasnal w baletkach i body ze spódniczką. Stoję więc sobie i rechoczę w duchu na widok mojego próżniaka okręcającego się przed lustrem. Koło mnie dziewczynka kurczowo uczepiona mamy histerycznie płacze jej w ramię. Nagle słyszę, jak matka do niej mówi:
- No idźże, przecież pani musi zobaczyć, CZY TY SIĘ W OGÓLE DO CZEGOŚ NADAJESZ!
...
Zmroziło mnie.

Epilog, dłuższy taki.
Długo mnie to gryzło, chodziła za mną ta scena dobre parę tygodni. Jasne, oburzenie oburzeniem, to oczywiste, ale czy my też nie robimy tego naszym dzieciom? Czy nie podważamy ich wiary w siebie - z jednej strony krytyką, ale może z drugiej z kolei - namawianiem do podejmowania zadań z góry spisanych na porażkę? Czy jeżeli - sztandarowy przykład - nie pozwalam sobie na spóźnienie do pracy tylko dlatego, że moje dziecię uparło się samo ubrać i robię to za nie - to robię mu krzywdę, czy przeciwnie, uczę, że punktualność jest ważna? A kiedy podpowiadam, jak może coś narysować - czy nie pozbawiam go kreatywności?
A z drugiej strony - czy jeżeli miałabym wychowywać dzieci w stuprocentowo przemyślany sposób, to  czy nie stałabym się dla nich zimnym robotem? Czy nie jestem im winna szczerości, nawet jeżeli czasem oznacza to nie do końca pedagogiczną reakcję, złość, podniesienie głosu? Jak wyważyć złoty środek między rozsądkiem a emocjami?
Po przeciwnej stronie z kolei jest owe sławetne "rozpieszczanie". Sama już nie do końca potrafię je zdefiniować. Czy to spełnianie wszystkich dziecięcych zachcianek? To gdzie jest granica, mądrze nazwana "zaspokajanie potrzeb", a gdzie zaczyna się złe?
Tyle pytań, a ja nie wiem, prostu nie wiem. Kieruje się własnymi przemyśleniami, doświadczeniem, wiedzą, intuicją, emocjami czy po prostu tym, co niesie sytuacja, ale tak nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na żadne z nich, choć takie są przecież elementarne.
A jak Wy sobie radzicie? Czy wychowujecie dzieci w spójny, konsekwentny, przemyślany sposób czy zupełnie spontanicznie? Jak to wygląda w Waszych rodzinach?
 zdjęcie: pinterest.com

8 komentarzy:

  1. Kochana, gdyby udało się znaleźć odpowiedź na Twoje pytania...:) Nasze dzieci - Córcia 6,5 lat, Synek 4. Wulkany energii, ale do poskromienia. Mamy podobne dylematy. Uczyć samodzielnego ubierania? Owszem, ale trzeba wstać 10 minut wcześniej. Według teorii. W praktyce - nawet, gdy wstawałam 20 minut wcześniej, potrafiłam spóźnić się do pracy, a o tym, żeby dzieci ubrały się same nie było mowy. Ale! Minęło parę miesięcy i Córeczka zaczęła ubierać się sama, a nawet robić nam niespodzianki, nie trzeba było namawiać i "straszyć". Moja mama zawsze mówi - wymagać i być konsekwentnym. Dzieci kochają bezgranicznie i bezwarunkowo. Jeśli będę przekonana o słuszności pewnych zasad, przekażę je z miłością, dzieci w końcu to zaakceptują. Muszą się buntować. Ale ta konsekwencja i miłość...ponoć z czasem wraca z nawiązką:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, sądzę, że macie mnóstwo racji, Ty i Twoja mama. :-) U nas podobnie, w pewnym momencie coś zaskakuje i potem idzie, jak gdyby nigdy nie było niczego bardziej naturalnego. Szkopuł w tym, ile miłości a ile konsekwencji, ile kija, a ile marchewki w danej sytuacji zaserwować potomkowi, żeby zadziałało, ale żeby go nie skrzywdzić. I to jest to właśnie, nad czym najbardziej się zastanawiam.

      Usuń
  2. Zgadzam się z Anią zasady i konsekwencja oraz mnóstwo miłości. Do tego odrobina szaleństwa :-) oglądanie gwiazd w środku nocy, domowe kino i dzień wagarowicza od czasu do czasu ;-)
    Nasze słabości też uczą że wszyscy jesteśmy ludźmi i nikt nie jest ideałem Dzieci muszą nauczyć się żyć w otoczeniu ludzi a nie robotów
    Pozdrawiam
    PS a taki tekst do małej dziewczynki powinien być ustawowo karany

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, za taki tekst do kogokolwiek powinno się ponieść konsekwencje, a uraczenie czymś takim własnego dziecka jest dla mnie niewyobrażalne.
      Bardzo podoba mi się Twoja koncepcja konieczności "odrobiny szaleństwa". :-)

      Usuń
  3. O kurcze! Ja mam już dorosłe dzieci, ale moją zasadą była marchewka a nie kij. Czasami mąż miał o to pretensję, ale ja przyjęłam taką zasadę i już. Nigdy, ale to nigdy nie mówiłam dzieciom, że nie są zdolne, warte, mądre itp. To są najgłupsze teksty dorosłych ludzi. Budowałam w nich własną wartość przez ciągłe tłumaczenie i gadanie. I ich słuchanie. I tak zostało. Co jakiś czas siadamy na stole i blacie w kuchni i gadamy o głupotach do późnych godzin. Ktoś czytając powie: ale fajnie, nie mieli problemów z dziećmi. Mieliśmy!!! Typowe. Ale traktowanie swojego dziecka jak partnera to wielkie wyzwanie.
    Myślę, że to jest trudny temat, że rodzice, którzy tak postępują w pewien sposób są niespełnieni. Są to ich kompleksy, za które płacą dzieciaczki. Smutne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, Beatko, że dokonałaś ważnej i cennej rzeczy, wychowując dzieci w taki sposób, że wciąż masz z nimi dobry kontakt. Tak jak piszesz, traktowanie dziecka jak partnera to duże wyzwanie i udało Ci się mu sprostać, brawo!
      Bardzo się staram nie przenosić swoich ambicji i kompleksów na dzieciaki i mam nadzieję, że mi się to udaje. Dzieci nie muszą być idealne.

      Usuń
  4. Żal serce ściska. Pewnych słów i zachowań nie można wytłumaczyć brakiem refleksji czy gorszym dniem. Zdarza mi się czasem za bardzo popędzać moją Ankę czy odpowiedzieć jej zniecierpliwionym tonem (za co zawsze ją przepraszam), ale nie wyobrażam sobie, bym miała jej powiedzieć, że jest do niczego.
    Jeśli zaś chodzi o wychowywanie w spójny, konsekwentny sposób, to wydaje mi się, że zazwyczaj trzymam się moich założeń. Ale jednym z założeń mojego macierzyństwa jest po prostu bycie sobą, pozwalanie sobie na pojedyncze błędy i odstępstwa od normy. Niech Anka widzi, że rodzic to też człowiek, że czasem mam lepszy, a czasem gorszy humor. I na to samo pozwalam jej - nie oczekuję, że zawsze będzie pogodnym i rozkosznym dzieciakiem. Co ważne, czasem odpuszczam i pozwalam zjeść czekoladkę przed obiadem. W końcu sama też tak czasem robię ;-) Mój przepis na udane macierzyństwo? Świadomość i luz, to dobra kombinacja :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadomość i luz, fajna kombinacja. :-)
      Ja jestem upiornie konsekwentna, chyba powinnam sobie częściej na ten luz pozwalać, żeby dzieciaki nie widziały w domu robota tylko człowieka... ale ten typ po prostu tak ma, taki charakter. Nauczyłam się mówić dzieciakom, kiedy jestem zmęczona, podenerwowana, kiedy lepiej zejść mi z linii strzału, bo można oberwać zupełnie niezasłużenie... i widzę, że bardzo nam to pomaga w komunikacji.
      A za takie teksty, jak ów przytoczony... ech, miałabym ochotę mocno potrząsnąć bez myślnym rodzicem, żeby sam posłuchał, co za dyrdymały wygaduje.

      Usuń